Ponad tydzień temu wróciłam do pracy... Tym samym Ufolinek trafił do Klubu Malucha. To taki prywatny żłobek, mieszczący się w mieszkaniu w bloku. Uczęszcza do niego maksymalnie 15 dzieci w wieku 1-3 lat. Dziećmi zajmują się cztery przemiłe panie, zwane przez nie "ciociami". Widać, że każda z nich uwielbia dzieci oraz swoją pracę, która przecież do łatwych nie należy. Maluchy większość dnia spędzają na zabawie. Ponadto wychodzą na spacer, śpią oraz spożywają tam posiłki. Jedzenie można dostarczać we własnym zakresie, albo wykupić to co proponuje Klub. Menu ustalane jest przez dietetyka, a posiłki przygotowuje firma cateringowa. Z tego co widziałam jadłospis jest urozmaicony i co ważne zdrowy. Z racji tego, że Klubik znajduje się w mieszkaniu, jest tam przytulnie i bardzo domowo. Pomimo tego już na wiele tygodni przed "godziną zero" przeżywałam, że będę musiała oddawać swój największy skarb jakby nie patrzeć na większość dnia do obcych ludzi. Zamartwiałam się wszystkim. Począwszy od tego jak synek odnajdzie się w nowej rzeczywistości, czy da radę tam spać, czy będzie jeść, czy nie będzie płakał itd. Okazało się, że niepotrzebnie się martwiłam :)
Ufolinek do klubu chodzi już ponad miesiąc, bo postanowiłam zaznajamiać go z nową sytuacją stopniowo. Ale po kolei.
- 22.07 - rozpoczęliśmy adaptację. Przez pięć dni chodziłam z nim na godzinkę dziennie. Potem zostawiałam go na godzinę samego. Gdy po niego wracałam witał mnie płaczem. Nie muszę pisać co czułam...
- 03.08 - 7.08 - zaczęłam go zostawiać na trzy godziny. Nie płakał już gdy po niego przychodziłam, tylko gdy go zostawiałam.
- 10.08 - 14.08 - zaczął zostawać na sześć godzin. Gdy miałam go pierwszy raz zostawić na tak długo (już z jedzeniem i spaniem), byłam tak zestresowana, że nie mogłam na niczym się skoncentrować ani nic przełknąć. Stresowałam się chyba gorzej niż przed porodem. Tymczasem okazało się, że synek powitał mnie bez płaczu, zadowolony, a "ciocie" nie mogły się go nachwalić. Ponoć cały czas się bawił i ku ich zdziwieniu zasnął sam, co nowicjuszom się raczej nie zdarza. Kolejne dni wyglądały podobnie. Tylko rano gdy znikałam mu z oczu słyszałam jak chwilkę popłakuje. Niestety okazało się, że menu Ufolinkowi nie przypasowało i praktycznie nie zjadał obiadów. Widocznie są dla niego jeszcze zbyt dorosłe. Postanowiłam na jakiś czas odpuścić i zanosić mu własnoręcznie przygotowane posiłki. Przynajmniej wiem co je.
- 17.08 - 21.08 - zaczął zostawać na siedem godzin. 18.08 po raz pierwszy nie rozpłakał się gdy go zostawiałam i tak już zostało :)
- 24.08-26.08 - miał stan podgorączkowy po szczepieniu (więcej na ten temat tutaj) i nie chodził do Klubiku.
- 27.08 - poszedł pierwszy raz na dziewięć godzin. Wszystko było ok :)
Nadal chodzi na dziewięć godzin dziennie. Odbieram go uśmiechniętego, zadowolonego i rozgadanego :) Swoją drogą to barbarzyństwo, że trzeba na tak długo zostawiać własne dziecko. To niesprawiedliwe, że teraz mam dla niego tylko trzy godziny dziennie plus weekendy :( Na szczęście jestem już spokojna, bo wiem że w Klubiku całkiem dobrze się bawi i nie jest nieszczęśliwy. Jestem z niego dumna, bo zaadaptował się naprawdę błyskawicznie. Zuch chłopak :)
Moje malenstwo ma 5 miesiecy,ale jeszcze przed porodem postanowilismy z mężem, że rocznego malucha zapiszemy do takiego właśnie klubu bo też chcę wrócić do pracy. Znaleźliśmy wspaniałe miejsce w pobliskiej wsi,gdzie klubik miesci się w prywatnym domu. . .jest ogród, a za płotem kucyki:)
OdpowiedzUsuńCały czas zastanawiam się jak to będzie. . .puki co odkladam te mysli na bok i przypominam sobie o tym, gdy ktoś spyta czy wracam do pracy. . .?
Robi mi się przykro i denerwuje mnie jak słyszę potem: "no coś ty,takiego malucha chcesz zostawić. . ."
Ale do opieki nie ma nikogo,a praca nie będzie na mnie czekała wieczność.
Jedna z kochających mam
Ludzie nie mają taktu. Jak można tak powiedzieć matce? Przecież wiadomo, że to nie do końca Twój wybór, tylko konieczność. Super, że macie taki klubik w pobliżu. Zazdroszczę tego ogrodu i wiejskiego powietrza :) Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńTak mówią Ci, którzy albo nie mają dzieci, albo mają blisko zdrową i nie pracującą babcię do opieki. . .
UsuńJa niestety mam to niesamowite "szczęście", że słyszę krytykę od samego początku. Zaczęło się od tego, ze postanowilam rodzic w prywatnej klinice. Ile się wtedy nasłuchałam. . .a dzięki tej decyzji mój synek żyje. . .
Potem kolejne ale, bo nasz malec ma swoj pokój w którym od początku stoi jego łóżeczko i tam też śpi. Pokoik jest zaraz obok naszej sypialni,dosłownie kilka metrów. . .Potem problemy z karmieniem piersią, poddalam sie po 1,5 miesiąca. Kolejny potok pytań, dziwnych spojrzeń itp. . .oliwy do ognia do tej pory zresztą dolewa pediatra naszego dziecka. . .od poczatku tylko słucham jaką ja to krzywdę dziecku wyrządzam zakładając mu pampersy a nie tetrowe pieluchy. . .Aaaa no i temat słoiczków. . .tak się nasłuchałam, że przebeczałam cały wieczór. . .
Chyba nawet szukając informacji na ten temat trafilam tutaj i bardzo się cieszę bo mogę poczytać rad osoby tak mi się wydaje,majacej dystans do siebie,rozsądnej, bardzo kochajacej swoje dziecko i idącej z duchem czasu.
Dziękuję: )
Współczuję tej wszechobecnej krytyki :(
UsuńTak się składa, że właśnie przygotowuję posta na temat krytykowania mam. Wkrótce go opublikuję. W każdym razie trzeba pamiętać, że nigdy wszystkich nie zadowolimy, zawsze ktoś będzie nas krytykował. Najważniejsze abyśmy podejmowały decyzje w zgodzie z samą sobą i pamiętały o tym, że dla naszego dziecka i tak jesteśmy najlepszą mamą pod słońcem :) Pozdrawiam ciepło i dziękuję za miłe słowa :)
Początki są zawsze ciężkie. Ale dzieci syzbko się przystosowują do nowego otoczenia. Ja widzę po Laurze żę chcę mieć kompana do zabaw na podwórku i każde dziecko na podwórku wita,robi papa i woła że ma isć się z nią bawić. Nasze dzieci też potrzebują swoich towarzyszy kolegów u nas na następny rok pannica idzie do przedszkola. Na samą myśl mnie skręca, ale przecież nie może być aż tak źle.
OdpowiedzUsuńDzieci łatwo adaptują się do nowych warunków. To tylko my matki zamartwiamy się na zapas :) Taki nasz los :)
Usuń