W piątek o godzinie 10:30 pomyślałam sobie: czy dzisiaj jest piątek trzynastego??!!
Musiałam coś załatwić o 12:00 w centrum miasta. W związku z tym umówiłam się z rodzicami, że podrzucę im Ufolinka na trzy godziny. Rodzice mieszkają na drugim końcu miasta, ponad 15 km ode mnie, więc droga do nich samochodem zajmuje ponad 30 minut. Nauczona doświadczeniem wyszłam z domu dużo wcześniej. Jak na złość deszcz lał jakby było lato, a nie środek zimy. W jednej ręce miałam ośmiokilogramowego Ufolinka wyginającego się we wszystkie strony, no bo przecież świat jest taaaki ciekawy, w drugiej torbę wypchaną rzeczami Ufolinka, typu obiadek, soczek, pieluszki, ubranko na zmianę, trzy zabawki itp. Żeby trzymać parasol rąk nie starczyło... Aby było śmieszniej wiało strasznie. Posklejane od deszczu włosy wirowały mi wokół głowy. A tu ani ich odgarnąć, bo trzecia ręka za nic nie chciała wyrosnąć, ani zdjąć ich z buzi synka. Nie muszę pisać, że nie był zadowolony z faktu, iż zasłaniały mu jakże ciekawy świat. Jakimś cudem udało mi się wydobyć kartę do samochodu z kieszeni, nacisnęłam przycisk, a tu nic. Drugi raz nic. Trzeci, czwarty, piąty, dziesiąty - nic! I stałam jak ta kupa nieszczęścia na deszczu, ze zdrętwiałymi już rękami i z nietęgą miną. Pomyślałam sobie, że pewnie bateria padła. O ja naiwna! Pobiegłam do domu z nadzieją, że Ukochany zostawił swoją kartę w domu. Gdy okazało się, że zostawił, pełna nadziei i nowych sił ruszyłam z powrotem. Nacisnęłam przycisk, raz, drugi, trzeci, dziesiąty... Mina ma z nietęgiej zmieniła się we wkurzoną, a z ust wyleciało niecenzuralne słowo. O zgrozo, przy dziecku! Ufolinek jakby nigdy nic rozglądał się dalej. Wyginał się przy tym przeuroczo... Rękę przestałam czuć... Ledwo doczłapałam się do domu. Oczywiście jak na złość, Ukochany przebywał akurat na szkoleniu w innym mieście i nawet nie miałam jak się z nim skontaktować :/ Była 10:50. Podjęłam szybką decyzję. Przebrałam się w wygodniejsze ciuchy, zrzuciłam obcasy, na głowę zarzuciłam komin, przepakowałam rzeczy swoje i Ufolinka z torebki do torby przy wózku, zapakowałam syna do wózka, opatuliłam kocem i ruszyłam upocona na maksa na przystanek autobusowy. Na miejscu zakupiłam bilety dla siebie i Ufolinka. Dopiero pod koniec dnia okazało się, że niepotrzebnie bo dzieci do lat trzech mają darmowe przejazdy... Na szczęście na autobus nie musiałam długo czekać, a synek stanął na wysokości zadania i całe 45 minut był grzeczny :) Napisałam smsa do męża. Oddzwonił od razu. I teraz będzie najlepsze! Zapytał mnie, dlaczego nie otworzyłam samochodu kluczykiem, który wysuwa się z karty?? Kolejne brzydkie słowo cisnęło mi się na usta, ale w końcu wytłumaczyłam sobie, że widocznie tak miało być i być może gdybym pojechała samochodem, wydarzyło by się coś złego. Tego dnia miało miejsce bardzo dużo wypadków śmiertelnych i kolizji.
Na przystanku u rodziców przekazałam wózek tacie, a sama wskoczyłam z powrotem do autobusu i udałam się do miejsca docelowego. Bez parasola, bez torebki, z telefonem i pieniędzmi w kieszeni. O mokrych włosach i rozmazanym makijażu nie wspomnę...
O 15-tej byłam z powrotem. Zapakowałam Ufolinka i ruszyliśmy w drogę powrotną. Ponownie komunikacją miejską. Synek zasnął od razu jak autobus ruszył, a ja myślałam tylko o tych wszystkich kichających i kaszlących wokół ludziach... Jak wysiadłam o mało nie urwało mi głowy. Cała drogę z autobusu do domu szłam pod wiatr. O 16-tej wykończona, przemoczona, marząca o prysznicu znalazłam się w cieplutkim, suchym domu. Uff.
Wieczorem wrócił Ukochany. Otworzył samochód kluczykiem i normalnie odpalił...
Na przystanku u rodziców przekazałam wózek tacie, a sama wskoczyłam z powrotem do autobusu i udałam się do miejsca docelowego. Bez parasola, bez torebki, z telefonem i pieniędzmi w kieszeni. O mokrych włosach i rozmazanym makijażu nie wspomnę...
O 15-tej byłam z powrotem. Zapakowałam Ufolinka i ruszyliśmy w drogę powrotną. Ponownie komunikacją miejską. Synek zasnął od razu jak autobus ruszył, a ja myślałam tylko o tych wszystkich kichających i kaszlących wokół ludziach... Jak wysiadłam o mało nie urwało mi głowy. Cała drogę z autobusu do domu szłam pod wiatr. O 16-tej wykończona, przemoczona, marząca o prysznicu znalazłam się w cieplutkim, suchym domu. Uff.
Wieczorem wrócił Ukochany. Otworzył samochód kluczykiem i normalnie odpalił...
Jestes genialna! Podczytuje twojego blaga i jestem wdzięczna, że są takie mamy jak ty i że piszesz tak fajnie o różnych sprawach i tematach związanych z dzieckiem i macieżyństwem. Ja jestem na półmetku ciąży, ale już dziś wiem, że skorzystam z niektórych twoich wskazówek i podpowiedzi. Postanowiłam napisać pod tym wpisem bo czytakąc go prawie popłakałam się ze śmiechu. Choć wiem, że pewnie tobie wtedy do śmiechu pewnie nie było :-)
OdpowiedzUsuńPs. Czy podzieliłabyś się opinią nt. wózka? Czym się np kierowałas i z czego jesteś zadowolona pod kątem tego, który wybrałaś? Pozdrawiam Serdecznie!
Bardzo dziękuję za miłe słowa :)
UsuńSpecjalnie dla Ciebie już wkrótce pojawi się post na temat naszego wózka :) Testowany jest już ponad 10 miesięcy, więc czas na ocenę.
Pozdrawiam ciepło :)